Co z tą Wisłą?!

Płocka Wisła po raz pierwszy od 5 lat żegna się z Liga Mistrzów po fazie grupowej. Jest to niewątpliwie porażka zarówno zawodników, sztabu szkoleniowego jak i również kierownictwa. Ale to nie w trenerskiej zmianie warty doszukiwałbym się przyczyn europejskiej klęski płocczan.

Po odejściu Manolo Cadenasa w Płocku skończył się pewien okres.  Co prawda pierwszy w historii awans do najlepszej szesnastki  starego kontynentu był dziełem poprzednika Manolo, Larsa Waltera, to jednak przyjście hiszpańskiego maniaka handballa miało zapoczątkować nową erę w płockiej piłce ręcznej i sprawić, że rosnące w siłę z roku na rok Kielce nie odlecą Nafciarzom sportowo i organizacyjnie  do innej galaktyki. Ówczesny prezes płockiego klubu Andrzej Miszczyński miał dokładny plan i kończył dobieranie narzędzi do osiągnięcia końcowego sukcesu. Świetny trener o światowej renomie szlifiera diamentów, wracające po europejskich wojażach polskie gwiazdy szczypiorniaka  (Jurkiewicz, Lijewski ) plus gracze z potencjałem na europejską karierę  (Paczkowski, Nenadic, Daszek, Syprzak ). To się musiało udać. W pierwszym swoim sezonie Manolo był bliski utarcia  nosa lokalnym hegemonom ze Świętokrzyskiego – po kardynalnym  błędzie arbitrów odebrano Nam szansę na zdobycie Pucharu Polski. Ale wtedy Miszczyńskiego w klubie już  nie było…

No właśnie. Po co o tym piszę? Przecież Piotr Przybecki trafił na Mazowsze już dawno po odejściu byłego prezesa klubu. Ale trzeba cofnąć się o 3,4 lata wstecz, by zrozumieć, że choroba tocząca obecnie silne jak dotąd otoczenie płockiej piłki ręcznej, czyli słynne „płockie piekiełko”,  zaczęła kiełkować właśnie wtedy.

Dymisja prezesa Miszczyńskiego nie była podyktowana sytuacją osobistą czy biznesową. Były zawodnik i wychowanek płockiego klubu wydawał się kandydatem niemal idealnym – do wiedzy na temat dyscypliny dodać zmysł biznesowy i miłość do klubu. Idealny prezes. Trzeba jednak zauważyć, że lokalne środowisko nie ułatwiało pracy ówczesnemu szefowi sekcji szczypiorniaka. Ale to nie presja otoczenia sprawiła, że zrezygnował ze stanowiska. Zadecydowały jego stosunki z „górą”. Bo „górze” tak wczoraj, jak i dziś na wynikach legendarnego i jednego z najbardziej zasłużonych w polskiej piłce ręcznej klubów zależało średnio. Nie chce tutaj gloryfikować byłego prezesa – uważam ,że jego rozstanie z klubem odbyło się nie do końca tak, jak należy.  Fakty przemawiają jednak na jego korzyść.

Dziś prezesem Wisły nie jest już nawet następca Pana Andrzeja. Robet Raczkowski z presją radził sobie przez niecały sezon. Stery po nim otrzymał jego zastępca Piotr Zieliński. Z szerokim uśmiechem zapewniał, że jego celem jest podtrzymanie wizji Miszczyńskiego, zdetronizowanie Vive i zaznaczenie swojej obecności na europejskich arenach zwycięstwami z najlepszymi klubami ma globie.

Czy plan się powiódł? Cóż, tutaj jednoznacznie zaprzeczyć nie można.  Czy jednak rokroczne awansy  do top16 LM, finały Pucharu i mistrzostw Polski  (WSZYSTKIE przegrane ), zwycięstwa z Barceloną i Vardarem Skopje, urwanie punktów Veszprem nie było przypadkiem konsekwencją skoku na głęboką wodę pana Miszczyńskiego kilka lat wstecz? W dzisiejszej Wiśle próżno szukać gwiazd dyscypliny pokroju Nikcevica Nenadica, Lijewskiego czy Eklemovica. Za przyjściem do klubu wszystkich stał właśnie Andrzej Miszczynski. Jednocześnie lata 2011 -2016 były tymi najlepszymi pod względem osiągnięć na europejskim podwórku. Przedostatni zawodnik sprowadzony za ery Miszczyńskiego odszedł z klubu w.. 2016 roku  (Ivan Nikcevic do Sportingu Lizbona). Został już tylko Valentin Ghionea, który lada moment zyska status legendy płockiego klubu.

Dzisiejszy zespół był budowany zgodnie z wizją byłego selekcjonera reprezentacji Hiszpanii. Jednocześnie podkreślał on wielokrotnie, że i tak klub nie jest w stanie sprowadzić zawodników, którzy na jego liście życzeń zajmowali czołowe miejsca. Brak renomy wystarczającej do kontaktowania odpowiednich ludzi? Zbyt szczupłe finanse? A może opieszałość działaczy?

 Piotr Przybecki wchodził zatem w niezbyt wygodne buty. Odziedziczył niezłą, ale niekompletną kadrę. Pełną zawodników młodych, na dorobku. Ze zdecydowanym deficytem starych wyjadaczy. Poza legendami klubu Wichurą  i Wiśniewskim w kadrze próżno szukać graczy, którzy przekroczyli trzydziesty rok  życia . Dla porównania takie kieleckie Vive, czyli triumfator ubiegłorocznej Ligi Mistrzów w swoich szeregach ma niemal tylko zawodników po 30-tce  (obecnie Bertus Servaas jest na etapie przebudowy i odmładzania składu ). Różnica w poziomie? Bezapelacyjna.

Wracając do trenera Przybeckiego. Legenda Bundesligi dostała bardzo trudne zadanie wskoczenia z odziedziczonym po poprzedniku składzie  na kolejny sportowy poziom. Bo piłka ręczna, podobnie jak nożna, próżni nie znosi. Poziom systematycznie się podnosi. Kadrę przed sezonem uzupełniono w sposób, wydawać by się mogło, zadowalający. Udało się również utrzymać obiektywnie największą gwiazdę Nafciarzy – Rodrigo Corallesa. Czego zabrakło do awansu z grupy w tym sezonie? Zdecydowanie doświadczenia. Zarówno na boisku, jak i poza nim. Proszę nie zrozumieć mnie źle – jako wychowanek sekcji szczypiorniaka, rodowity płocczanin czy zwyczajny kibic niebiesko biało niebieskich uważam decyzję o zatrudnieniu Przybeckiego za najlepszą decyzję obecnego zarządu  (jedna z niewielu pozytywnych;). Były gracz m.in. THW Kiel miał gdzie i od kogo uczyć się handballowego trenerskiego rzemiosła. Nie posiada jednak doświadczenia i daru do prowadzenia młodych zawodników jak Manolo Cadenas. Jest zdecydowanie na samym początku trenerskiej drogi i ciężko jest wymagać od niego cudów. Zawodnicy chwalą sobie styl jego pracy. Samego Piotra szanują i chcą słuchać, co jest bardzo dobrym prognostykiem na przyszłość. Ale na dobra sprawę na palcach jednej ręki policzyć można w pełni ukształtowanych szczypiornistów, którzy na co dzień biegają w wiślackich trykotach. Z tej garstki za moment odpadną najlepsze transferowe strzały prezesa Zielińskiego – Coralles i Żytnikov. Na ich miejsce zarząd zakontraktował kolejnych młodych i rokujących graczy. Ale uważam, że po raz kolejny ucierpi poziom sportowy. Bo choć Przemysław Krajewski to dobry i juz doświadczony skrzydłowy, to mimo trzydziestki na karku Ligę Mistrzów do tej pory oglądał tylko z kanapy przed  telewizorem, Nemanja Obradovic imponuje warunkami i statystykami w tym sezonie, ale graczem pokoju Dimy  zdecydowanie nie jest. Do tego Adam Borbely, dla mnie największą zagadka. Jego przyjście jest, obawiam się, jednoznaczne z utratą Adasia Morawskiego i jego odejście za darmo, oddanie go bez żalu będzie  już gigantyczna wtopą zarządu. Oddawać młodego, zdolnego polskiego bramkarza, który w klubie jest od liceum, utożsamia się z nim, a w zamian węgierski talent? Ciężko jest mi rozumieć te wymianę i obym się mylił, ale po raz kolejny powtórzę – poziom sportowy zostanie obniżony.

Największym grzechem płockiej piłki ręcznej jest na pewno brak ciągłości. Ciągłe zawirowania personalne szkodzą wizerunkowi klubu, a pozbywanie się hurtowo wychowanków  (bez względu na powody) sprawia,  że zdecydowanie cierpi legendarny, klubowy charakter. Walkę o czołową szesnastkę  w Europie przegraliśmy nie tyle na boisku, co w gabinetach działaczy klubu i PKN Orlen. To głównie przez nikłe zaangażowanie najważniejszych klubowych decydentów oraz brak wystarczającej wiedzy klubowych działaczy sprawia, że cierpią kibice. Czyli Ci, bez których cala ta zabawa traci wszelki sens.

Cała nadzieja w Przybeckim. Trzeba mieć nadzieję, że mimo ciężkich warunków będzie w stanie z tej drużyny wykrzesać więcej niż maksimum. Mam też nadzieję, że rozpocznie jeszcze w tym sezonie i napsuje sporo krwi faworytom  w tegorocznych finałach. Bo na polskim podwórku piłka nadal jest jest grze.

Kobe Stark dziękujemy za tekst!

Napisał: machnas

Wierny kibic, fan, pasjonat szczypiorniaka. Od zawsze związany z niebiesko-biało-niebieskimi barwami. Walczący o promocję piłki ręcznej w Polsce!
Zobacz wszystkie artykuły tego użytkownika