NIEBIESKO-BIAŁO-NIEBIESKIE DEJA VU

IMG_0277Już w poniedziałek o godz. 17:00 w Orlen Arenie odbędzie się pierwszy, oficjalny trening Wisły Płock w nowym sezonie – 2015/2016. Zanim jednak po dwumiesięcznej przerwie ponownie przywitamy się z zawodnikami i trenerami płockiego zespołu, chciałbym podzielić się z Wami swoimi wrażeniami z poprzednich dwunastu miesięcy. Będzie to subiektywne podsumowanie ubiegłego sezonu okiem zwykłego, szarego kibica, oglądającego z sektora H (czasami sprzed szklanego ekranu) poczynania Nafciarzy. (foto: Bartosz Sobiesiak)

Upalne lipcowe popołudnie, stęsknieni kibice handballu podążają w kierunku Placu Celebry na pierwszy oficjalny trening płockiej drużyny. Głód wielkiego szczypiorniaka nad Tumskim Wzgórzem jest wciąż wielki, może nawet większy niż rok wcześniej. Wszyscy świeżo w pamięci wciąż mają sezon 2013/2014, rozpoczęty nieoczekiwanym awansem do Champions League. Następnie wszyscy przypominają sobie dramatyczny mecz z THW Kiel, pierwsze w dziejach Ligi Mistrzów spotkanie z Iskrą Kielce, wygraną z węgierskim potentatem z Veszprem czy dramatyczną porażkę z „Sortownią” w finale Pucharu Polski, po słynnych sześciu-siedmiu (!?) krokach „Dzidziusia”. Zwieńczeniem tamtej kampanii był zacięty finał play-off, z dogrywką w Hali Legionów w drugim meczu, spektakularnym występem „Kaczki” oraz „Wichury” w trzeciej odsłonie, zakończony na czwartym spotkaniu (a raczej walką wręcz – szczególnie na początku), niemającym wiele wspólnego z meczem piłki ręcznej.

Z końcem sezonu 13/14 doszło do kolejnej rewolucji w szeregach Wisły. Z różnych względów pożegnano się z wieloma zawodnikami, związanymi jeszcze z czasami rządów duetu Lars Walther – Prezes Miszczyński. W Płocku zjawili się tańsi, mniej znani, za to młodzi zdolni, ambitni oraz głodni gry i sukcesów gracze. Kompletnie odmienione oblicze zespołu, wiele nowych twarzy, jednak w głowach wszystkich sympatyków wciąż tli się ta sama nadzieja, identyczna jak rok czy dwa lata wcześniej. W tym momencie przypomina mi się wypowiedź odchodzącego w 2012 roku z Wisły Arka Miszki – czas w końcu walnąć te Kielce! Po paru minutach oczekiwania, kilka minut po godzinie 17:00 – cała drużyna pojedynczo wychodzi do prezentacji. Blisko 2000 sympatyków gorącym dopingiem przywitało wszystkich zawodników (również Mariusza, tylko nieco inaczej) Niebiesko-Biało-Niebieskich, między innymi skandując: „Walczyć! Trenować! Wisełka musi panować!”.

Pierwsze sparingi z niemieckimi potęgami z Mannheim oraz Magdeburga, dały sygnał trenerowi Cadenasowi, że czeka go wiele pracy nad jego projektem. Brak komunikacji i bierność w grze defensywnej oraz niezgranie Saszy z resztą zespołu, najbardziej kłuło w oczy podczas śledzenia sparingowych zmagań w Ilsenburgu. Wreszcie, po sześciu kolejnych grach kontrolnych przychodzi, upragniony przez wszystkich sympatyków, czas na inauguracje rozgrywek. Zgodnie z planem, Wisła rozpoczęła zmagania w lidze od wygranej nad beniaminkami z Wągrowca i Wrocławia, ekipą z Puław oraz Kwidzyna. Równie udanie Nafciarze wystartowali w Champions League, odprawiając z kwitkiem mistrza Turcji ze Stambułu.

Nagle, nieoczekiwanie, jak grom z jasnego nieba, na płockiego kibica spada pierwsza niemiła niespodzianka. Pomimo dużych zawirowań i problemów w klubie, niesamowicie waleczni „Czeczeńcy” z Mielca zdołali urwać cenny punkt na terenie wicemistrza Polski. Na obliczu, okrzykniętej przez wszystkich jako młodej zdolnej ekipy Cadenasa, pojawiła się pierwsza mała rysa. Dramatyczna w tamtym meczu skuteczność, głupie piłki wyrzucane w aut, podpalanie się i faule w ataku, nie napawały optymizmem przed dwoma pierwszymi, poważnymi testami w Lidze Mistrzów.

O ile w Barcelonie dostrzegłem drużynę grającą bez bojaźni, kompleksów, mimo wciąż wielu popełnianych błędów, walczącą do samego końca o dobry wynik, o tyle trzy dni później na terenie klubowego mistrza Europy – z osłabionym Flensburgiem znów widziałem ekipę grającą bez pomysłu w ataku, zawodników rzucających z nieprzygotowanych pozycji oraz, co gorsza, seryjnie tracącą bramki w grze w przewadze liczebnej, co na takim poziomie nie ma prawa się wydarzyć.

Planowe zwycięstwa z Allingas, Wybrzeżem i Górnikiem, były tylko preludium do tego, na co tak naprawdę wszyscy czekali. W późny niedzielny, listopadowy wieczór oczy wszystkich kibiców skierowane były na parkiet Orlen Areny i na zawodników z Płocka oraz Kielc. Był to pierwszy poważny test, chrzest bojowy oraz debiut wielu nowych zawodników w „świętej wojnie”. Jak się okazało, mecz ten ze „świętą wojną” miał niestety niewiele wspólnego. Tego wieczoru tak naprawdę pierwszy raz zwątpiłem w swój ukochany zespół. Do przerwy – minus osiem, zaś po przerwie postępująca z minuty na minutę egzekucja w wykonaniu kielczan. Gdyby nie kilka udanych interwencji „Wichury” w końcówce, Iskra rzuciłaby w hali największego swojego rywala 40 bramek! Po raz pierwszy od bardzo dawna (chyba od finału Pucharu Polski w 2011 roku) widziałem tak bezradną płocką siódemkę. Każdy kolejny gracz wyglądał jak dziecko zagubione we mgle, nie mające szans w walce z kieleckim potentatem. Gdyby mecz był transmitowany na antenie NC plus i mógłbym wybrać plusa meczu (tak, jak podczas meczu piłkarskiej ekstraklasy) wpisałbym: „Występ zespołu pieśni i tańca – Mazowsze”. Istny śmiech przez łzy. Nad tym, co działo się przed i po tym występie, można było spuścić zasłonę milczenia. Po tym meczu zadawałem sobie wiele pytań: Czy projekt pod tytułem Manolo Cadenas ma dalej sens? Czemu nie broni Loczek? Co się dzieję ze Zbyszkiem? Czy epoka „świętej wojny”, którą jeszcze pamiętamy z czasów „Blaszaka” jeszcze kiedykolwiek powróci? Po wyjściu z hali ogarnęły mnie wszystkie negatywne emocje, a później zrezygnowanie.

Jednak za zespołem podążą się, zarówno na dobre, jak i na złe. Na kolejny mecz, z Koldingiem, wybrałem się z wielkimi obawami. Po pierwsze, ze względu na to co obejrzałem trzy dni wcześniej trudno było komukolwiek o optymizm, a po drugie na płockim zespołem wciąż wisiała duńska klątwa (cztery kolejne porażki z duńskimi zespołami różnicą jednej bramki). Mimo ambitnej postawy Nafciarzy, nieudało się (jeszcze) jej zrzucić. Pomimo tego, widać było, że zawodnicy bardzo chcieli zatrzeć złe wrażenie po blamażu z Iskrą i gdyby nie zabrakło naszym zawodnikom zimnej krwi w końcówce, to kto wie, jak ten mecz mógłby się zakończyć. Dziesięć dni później, po rewanżu rozegranym na terenie rywala, duńska klątwa w końcu została zdjęta. Punkt przywieziony z Kopenhagi cieszył, ale mimo wszystko pozostał niedosyt. Świetną partię rozgrywał „Loczek”, do którego nareszcie! przekonał się Manolo, zaś na kole dzielił i rządził popularny „Sypa”. Na kwadrans przed końcem Nafciarze osiągnęli nawet 4-5 bramkową przewagę, jednak nie udało się jej utrzymać do końca spotkania i można było się cieszyć jedynie (bądź aż) z remisu, przywiezionego z trudnego terenu. W ekipie Wisły było widać coraz większe zgranie, zrozumienie w defensywie, a w bramce coraz bardziej zaczął rozkręcać się Rodrigo.

Szósty dzień grudnia, mikołajki, dzień na który z utęsknieniem czekali wszyscy fani płockiego szczypiorniaka. Do Orlen Areny zawitała bowiem najlepsza drużyna globu. W pełnym tego słowa znaczeniu, handballowy gwiazdozbiór z Nikolą Karabaticiem na czele. Śmiało można to określić sportowym wydarzeniem roku w Płocku – taka prezent dla kibiców w sam raz z okazji Dnia Świętego Mikołaja. Gdy podążałem popularną „dwudziestką”, z dworca w kierunku hali, czuć było atmosferę wielkiego święta – natłok niebieskich koszulek, zaś temat rozmów mógł być tylko jeden – zbliżający się mecz z katalońskim „Dream Teamem”. Tymczasem wybija godzina „zero”, ścisk na sektorze G niczym w pekińskim metrze, absolutnie nie ma gdzie i jak się przecisnąć. Każdy pragnie uczestniczyć w tym niezapomnianym wydarzeniu. Mądra i przemyślana gra Nafciarzy w ataku, szczelna płocka defensywa, wyczyniający cuda w naszej bramce Rodrigo i Wichciu, robiący różnicę „Kaczka”, bezradność Dumy Katalonii – można długo by wymieniać. To było 60 minut wielkiego popisu w wykonaniu Nafciarzy. Po końcowym gwizdku, Orlen Arena odleciała, zawodnicy, trenerzy, masażyści, a przede wszystkim kibice, śpiewając: „Nawet słynna Barcelona…”. Niezapomniany spektakl, który w pełni zmazał plamę na honorze, po niedawnej kompromitacji w meczu z Iskrą. Święty Mikołaj jednak istnieje! Dla porządku – przypomnę, że była to jedyna porażka Barcy w tym sezonie.

Po wyeliminowaniu Pogoni Szczecin w Pucharze Polski oraz pewnej wygranej ze Śląskiem Wrocław, Nafciarze zakończyli rok na drugiej pozycji w lidze, oraz z zapewnionym awansem do TOP 16 w Lidze Mistrzów, mając realną szansę nawet na drugie miejsce w grupie.

Drugą część sezonu Nafciarze rozpoczęli od mocnego uderzenia. Drużyna z pięcioma medalistami niedawnych Mistrzostw Świata rozgrywanych w Katarze, zmiotła w Puławach miejscową Wisłę, zwyciężając różnicą 15 trafień. Po pewnym zwycięstwie z ekipą z Kwidzyna oraz trudnych, lecz zwycięskich bojach w Szwecji oraz w Mielcu, przyszedł czas na kolejny ważny test. Do Płocka zawitała najlepsza klubowa drużyna Europy sezonu 2013/2014 – SG Flensburg Handewitt. Obrońca tytułu, z miasta leżącego na pograniczu Niemiec i Danii, przystąpił bardzo mocno przetrzebiony kontuzjami. Zespół pozbawiony siedmiu swoich podstawowych graczy, dzielnie walczył w Orlen Arenie, jednakże musiał uznać wyższość Niebiesko-Biało-Niebieskich. Nie umniejsza to mimo wszystko kolejnego, wielkiego sukcesu Nafciarzy, którzy pokazali, iż we własnej hali są w stanie ograć każdego. Ostatecznie Wisła zakończyła zmagania w grupie na trzeciej pozycji, oglądając plecy jedynie wielkiej Barcelony oraz drużyny z Danii.

Na niebieskim, europejskim szlaku Nafciarzy czekała kolejna przeszkoda do pokonania. Z trójki potencjalnych rywali – Paris SG, Vardar oraz Pick – los przydzielił nam naszpikowaną gwiazdami, mającą mocarstwowe plany podboju handballowej Europy ekipę ze Skopje. W pierwszym spotkaniu Niebiesko-Biało-Niebiescy po raz kolejny pokazali handball na najwyższym światowym poziomie. Niesieni głośnym dopingiem, wypracowali 6-bramkową zaliczkę przed rewanżem na gorącym terenie w stolicy Macedonii. Z jednej strony, mimo wielkiej radości, z drugiej można było czuć pewien niedosyt – w pewnym momencie spotkania przewaga sięgała 9 trafień, zaś młody Dujszebajew w ostatniej sekundzie meczu, rzutem rozpaczy, zmniejszył przewagę z 7 do 6 bramek. Wszyscy z niecierpliwością oczekiwali rewanżu w Skopje. Zaliczka z pierwszego spotkania pozwalała realnie myśleć o pierwszym, historycznym awansie do najlepszej „ósemki” Europy. Niestety płocczanie, śniący i marzący o podboju Europy, zostali brutalnie wybudzeni ze snu przez macedońską siódemkę, niesioną fanatycznym, bałkańskim dopingiem. Nasza przewaga z pierwszego meczu szybko została zniwelowana. Trio Dujszebajew-Gorbok-Karacić dziurawił płocką defensywę niczym szwajcarski ser, zaś Arpad Sterbik wybił piłkę ręczną z głowy naszym rzucającym. Przestraszona, niemrawa i bezradna Wisła została rozbita w paszczy lwa, kończąc swoją przygodę w Lidze Mistrzów.

W cieniu zmagań w Champions League, w rozgrywkach ligowych zespół Cadenasa sumiennie wypełniał swoje obowiązki, kończąc sezon zasadniczy w lidze na drugiej pozycji, pozostawiając dobre wrażenie po jednak (tradycyjnie) przegranym spotkaniu w Kielcach, oraz awansując do Final Four Pucharu Polski.

Po pokonaniu pierwszej przeszkody w rywalizacji play-off z Głogowa, przyszedł czas na walkę o pierwsze w sezonie krajowe trofeum. Do warszawskiej hali na Torwarze zjechały cztery najlepsze ekipy rywalizujące o Puchar Polski. Pierwszy dzień zmagań był jedynie przystawką do niedzielnego, finałowego płocko-kieleckiego starcia. Siódemka z Płocka, wspomagana żywiołowym dopingiem naszych sympatyków, po raz kolejny dzielnie stawiała opór zawodnikom z Kielc. Niestety znowu musieliśmy obejść się smakiem, ponownie opuszczając finałowy turniej bez trofeum. Kolejny raz zabrakło doświadczenia, boiskowego cwaniactwa i przede wszystkim sił w końcówce.

Ostatni miesiąc zmagań to już walka nie tylko z przeciwnikami na parkiecie, ale także z przeciwnościami losu. Zawodnicy co raz bardziej zaczęli odczuwać trudy wyczerpującego sezonu. Krótka ławka i brak zmienników oraz granie co trzy dni zdziesięatkowały płocką ekipę. Napięty terminarz półfinałów i finałów rozgrywek play-off (związany z występem Iskry w Final Four Champions League – oczywiście dla dobra polskiej piłki ręcznej!) nie ułatwiał Nafciarzom zadania. Wygraną rywalizację z drużyną z Puław 3-0, Nafciarze okupili kolejnymi kontuzjami (między innymi „Kaczki” oraz Mateusza Piechowskiego). W efekcie do finałowej rywalizacji z Iskrą przystąpiliśmy mając w składzie 9 zawodników z pola, trzech bramkarzy oraz dwóch młodych skrzydłowych z drugiego zespołu.

Dwa pierwsze starcia nie przyniosły niespodzianki. Ekipa Talanta Dujszebajewa dwukrotnie pokonała podopiecznych Manolo Cadenasa, przy okazji dając próbkę swoich umiejętności, rodem z gal MMA bądź UFC. Szczególnie prym wiedli panowie „Siwy” oraz „Młody”. Przekonali się o tym boleśnie Sasha i „Zele”, dołączając tym samym do długiej listy kontuzjowanych.

Czwartek, 21 Maja, Godz. 18:00 – trzeci mecz finału Mistrzostw Polski – jak się okazało był to ostatni akord ubiegłego sezonu. Grająca dwoma nominalnymi rozrywającymi, niebiesko-biało-niebieska siódemka, nastawiona do walki bojowo jak nigdy wcześniej w ubiegłym sezonie, przez cały mecz heroicznie walczyła o przedłużenie rywalizacji o mistrzostwo Polski i pokrzyżowanie planów przygotowań Kielczan do turnieju w Kolonii. I znowu – tak blisko … i tak daleko. Czwarty tytuł z rzędu dla Iskry zdobyty w Płocku stał się faktem. Broniący w ostatniej sekundzie meczu rzut karny Marin Sego (aż chciałoby się zapytać – „Dlaczego tak nie broniłeś rok wcześniej ?”) kończy nasze marzenia o pierwszym od 2011 roku tytule. Ponadto był to szczególny mecz dla „Sypy”, który zakończył, trwającą od wieku juniora, przygodę w zespole Wisły.

Tak w chronologicznym skrócie wyglądał poprzedni sezon 2014/2015, z perspektywy zwykłego kibica z sektora H. Jaką ocenę można wystawić trenerowi i zawodnikom? Nie jestem w stanie wystawić jednoznacznej noty – to już uczyńcie sami. Z jednej strony, po raz kolejny poczułem gorycz porażki, rozczarowanie, smutek, a mój głód oraz Wasz, spowodowany brakiem kolejnego trofeum został jeszcze bardziej pobudzony. Jednak z drugiej strony nie mogę oprzeć się wrażeniu, że po ostatnim gwizdku w tym sezonie, nie mogłem nie być dumny z postawy Nafciarzy, dzielnie walczących jedną siódemką z kieleckim potentatem. Czy można było oczekiwać więcej od zupełnie nowej, młodej ekipy, dodatkowo przetrzebionej drobnymi urazami oraz poważnymi kontuzjami kluczowych graczy? Moim zdaniem, szczególnie w ostatniej części sezonu, dali z siebie nie sto, lecz dwieście procent. To nie do zawodników trzeba mieć pretensje…

Po kilku dniach po ostatnim spotkaniu, gdy wszystkie emocje powoli opadły, czułem się jakbym znowu wrócił do punktu wyjścia. Kolejny sezon, gdzie transfery są domykane na ostatnią chwilę, problemy z kontuzjami, co za tym idzie – brak wartościowych zmienników, odpadnięcie z TOP 16 Ligi Mistrzów, drugie miejsce w lidze, przegrany finał Pucharu Polski. Miałem wrażenie, że gdzieś już to wszystko widziałem – istne Deja Vu, które my, sympatycy Wisły, którym dobro tego klubu leży nam na sercu, doświadczamy już każdego roku. Czy nie zasługujemy na coś więcej niż oglądanie co sezon, oblewających się szampanem, wiwatujących kielczan w płockiej hali oraz spektakularne, choć niestety, sporadyczne wiktorie na europejskimi gigantami? Czy dożyje jeszcze czasów, gdzie skład zespołu zacznie być kompletowany wcześniej niż przed końcem sezonu (jak jeszcze to było za czasów „Myszy”)? Gdzie kibice żyją w zgodzie z władzami i właścicielem klubu? Gdzie nie ma problemów z biletami przed ważnymi meczami w sezonie? Gdzie w pubie-widmo (może czas pomyśleć nad zmianą nazwy!) można pójść po meczu, napić się złocistego napoju oraz pogawędzić o szczypiorniaku i nie tylko? Może najzwyczajniej w świecie, po prostu za dużo wymagam (oczekuje tylko normalności – niczego więcej!)? Oby za rok, o tej samej porze, ten akapit stracił na ważności, czego sobie jak i Wam wszystkim życzę.

Tymczasem, do zobaczenia w poniedziałek w Orlen Arenie. Przywitajmy gorąco wszystkich graczy, okażmy im szacunek i wsparcie. Podziękujmy raz jeszcze za walkę w zeszłym sezonie i zagrzejmy do walki w kolejnym. Obyśmy wbrew wszelkim przeciwnościom, za rok w maju to my, a nie żółto-niebieska ferajna, wiwatowali z radości, po zdobytym 8 tytule oraz mogąc radować się ze zdobycia 11 krajowego pucharu i z wielkiego sukcesu w Europie.

„Walczyć! Trenować! Wisełka musi panować!”

 Di Matteo

Napisał: Ciaras

Ktoś dla kogo Wisła to coś więcej niż klub. Wierny kibic-redaktor podążający za swoim zespołem po najdalszych zakątkach Europy. Jeden z twórców i pomysłodawców serwisu Nafciarze.info
Zobacz wszystkie artykuły tego użytkownika